Etykiety

8.30.2013

"Angielski - Cold Little hand" Kevin Hadley Kryminał z ćwiczeniami


Tego jeszcze nie było. Przynajmniej ja nigdy nie miałam okazji, aby uczyć się angielskiego w takiej formie. Owszem można by wziąć pierwszą lepszą powieść w języku angielskim i zaznaczać słówka, których nie znamy, ale byłoby z tym strasznie dużo pracy. Nie mielibyśmy także okazji, aby potrenować za pomocą specjalnie dobranych do tekstu ćwiczeń.

"Cold little hand" to jedna z książek większego cyklu, który zostaje wydawany przez mój ulubiony Edgard. Niewielkich rozmiarów (mieszcząca się w damskiej torebce) książeczka to połączenie przyjemnego czytania, trzymającego w napięciu kryminału oraz nauki języka angielskiego na poziomie B1-B2 (średnio zaawansowany). Jak wygląda zatem nauka z tą książką?

37 rozdziałów  tworzy całkiem zgrabnie i interesująco napisany kryminał (oczywiście w języku angielskim). W każdym rozdziale znajduje się tekst kryminału wraz z wytłuszczonymi słowami do nauki. Zazwyczaj tekst ten ma długość dwóch stron. Po nim przechodzimy do ćwiczeń - krzyżówek, uzupełnianek, tabelek, łączenia synonimów i antonimów, tworzenia zdań z nowymi słówkami czy podawania definicji. Tym samym, na bieżąco ćwiczymy nowo poznane wyrazy.

Aby ułatwić czytelnikowi naukę, na marginesach książki znajdują się wszystkie słówka wraz z tłumaczeniem. I tak przy każdym rozdziale. Na końcu książki umieszczony został słowniczek oraz odpowiedzi do wszystkich ćwiczeń.  Według mnie świetna metoda nauki języka angielskiego, pozwalająca nie tylko na opanowanie nowego słownictwa, ale i na wykształcenie w nas szybkiego czytania w obcym języku.

Po cichu liczę na to, że Edgard zdecyduje się na wydanie podobnych książek w innych językach. Marzy mi się hiszpański albo japoński! Może kryminały nie są moim ulubionym gatunkiem literackim, lecz z pewnością pomysł połączenia go z aktywną nauką to strzał w 10!

Czy mieliście już okazję testować jedną z tych książek? Co uważacie o takiej metodzie?

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Edgard

8.29.2013

"Lekcje Madame Chic" Jennifer L. Scott


O tej książce jest ostatnio dość głośno nie tylko na blogach ale w i prasie kobiecej. Na ogół z dużym dystansem podchodzę do książek, mających tak rozbuchaną promocję. Przyznaje jednak, że "Lekcje Madame Chic" to jedna z najciekawszych książek/poradników, które czytałam w tym roku. Idealnie wpasowała się w mój gust czytelniczy i filozofię życia.

Jennifer L. Scott jest amerykanką, która pewną część ze swojego życia spędziła w romantycznym Paryżu na wymianie studenckiej. Spotkała się z wielką barierą kulturową, która na początku wprawiła ją w osłupienie. Amerykanka przyzwyczajona do durnych seriali, reality-show, śmieciowego jedzenia (nawet w środku nocy) i konsumpcjonizmu, zderzyła się z rodzinami,u których zawsze jadało się ( zawsze o wyznaczonych porach) obfite posiłki z najlepszych produktów, słuchało muzyki klasycznej, chodziło do teatrów i opery oraz unikało oglądania telewizji. Stało się to punktem zapalnym prowadzącym do wielkich zmian w jej życiu. Autorka pokazuje czytelniczkom (gdyż jest to zdecydowanie książka dla kobiet), że życie może być bardziej wartościowe, gdy zrezygnujemy z kupowania, nadmiernego makijażu, marnowania czasu przed ekranem telewizji i nauczymy się doceniać drobne przyjemności.

Książka w sposób bardzo logiczny i przekonujący sposób uświadamia nam jakie błędy popełniamy na co dzień, w niemal każdej sytuacji. Jemy w biegu, pijemy w biegu, ulegamy zakupowym pokusom, narzekamy, marudzimy, nie potrafimy rozmawiać z drugim człowiekiem, ubieramy się byle jak (kupując tony ciuchów, które nie są nam potrzebne) czy też mamy zbyt niską samoocenę.

W poradniku znajdziemy porady rodem z Francji z niemal każdej dziedziny życia. Mówi o pełnej akceptacji i celebracji życia poprzez codzienne wykonywanie stałych czynności i małych rytuałów. Najbardziej urzekł mnie pomysł 10 elementowej garderoby. Wzięłam się za wielkie sprzątanie i wyrzuciłam dwa wielkie worki z ciuchami - za małymi, za dużymi, zniszczonymi, nie pasującymi do niczego itp. Została mi może 1/10 tego, co miałam wcześniej i nie odczuwam większej straty. Wręcz przeciwnie, nareszcie czuje, że nie jestem niewolnicą własnej szafy. Minimalizm w makijażu stosuje od zawsze, jednak rozdziały poświęcone sztuce podkreślania swojej urody z pewnością przydadzą się czytelniczkom. Mnie również skręca na sam widok młodych kobiet z ciemnymi kreskami na dole i górze powieki, z grubą warstwą cieni do powiek i rzęs, które sprawiają wrażenie, jakby miały się pokruszyć. Same przyznajcie, to jest okropne! Paryżanki bardziej skupiają się na własnym rozwoju, przyjemnościach, jakości i nienagannych manierach. Oczywiście nie należy popadać w skrajności i zgrywać wyrafinowaną damę. Tylko naturalność, radość z życia i szacunek dla innych ludzi jest chic!

Książka jest świetną lekturą uświadamiającą nam, jak ważne w życiu jest... samo życie. Jak często zapominamy o tym, że do szczęścia nie są nam potrzebne kolejne gadżety, ciuchy czy inne bibeloty? Jestem pewna, że dość często. Jedyna rzecz, jakie mnie raziła w tej książce to napis na okładce -"Opowieść o tym, jak z szarej myszki stałam się ikoną stylu". Nie wiem, czy to słowa autorki czy wydawnictwa. Autorka na pewno nie była szarą myszką, tylko rozkapryszoną amerykanką. I na pewno nie może mówić o sobie "ikona stylu". To chyba lekka przesada. Monroe, Chanel, Hepburn  były ikonami stylu. Ktoś tu grubo przesadził :)

Za lekturę dziękuję Wydawnictwu Literackiemu

8.24.2013

"Joyland" Stephen King


Od dawna nosiłam się z zamiarem przeczytania czegokolwiek mistrza horroru i grozy. Niestety, było to spotkanie bardzo rozczarowujące.  Spodziewałam się dreszczy emocji, strachu sięgającego zenitu i mrocznego, zagadkowego klimatu. To czego doświadczyłam podczas lektury bardziej przypominało przyjemną wędrówkę po dość ciekawie przeprowadzonej fabule, jednak bardzo przewidującej i mało oryginalnej.

21-letni Devin, jak większość młodych ludzi na całym świecie, postanawia dorobić podczas letnich wakacji. Trafia do jednego z lunaparków o dość jednoznacznej nazwie "Joyland". Tam rozpoczyna nie tylko męczącą i wymagającą pracę (w większości czasu chłopak paraduje w upale w stroju pluszowego psiaka), ale i nawiązuje nowe przyjaźnie z innymi pracownikami w podobnym wieku. Devin pragnie zapomnieć o nieszczęśliwej miłości, która najłagodniej mówiąc, nie miała już najmniejszej ochoty na dalszy romans. To, plus problemy finansowe, czynią z naszego bohatera przeciętnego studenta o nieco wybujałej wyobraźni i duszy romantyka.

Pewnego razu chłopak dowiaduje się, że Joyland ukrywa pewną mroczną tajemnicę. Podczas jednego z gorących, wakacyjnych okresów doszło do okrutnego morderstwa. Tajemniczy, zamaskowany mężczyzna z ogromną brutalnością podrzyna gardło swej randkowej partnerce w Domu Strachu, znajdującego się na terenie Joylandu. Od tej pory w ciemnych tunelach Domu Strachu duch młodej dziewczyny ukazuje się różnym osobom w najmniej oczekiwanym momencie. Czytelnik już wie, że zaintrygowany bohater będzie podążał tropem mordercy, aż sam znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Ano, banał.

Devin na swej drodze napotyka małego, niepełnosprawnego chłopca  z darem jasnowidzenia oraz jego samotną matkę (seksowną i uroczą, a jakże!). Oboje odegrają bardzo dużą role w jego życiu, a także staną się czynnikiem zapalnym wiodącym do rozwiązania zagadki.

Mimo dość nużącej fabuły, książka posiada swój styl. Czyta się ją zwyczajnie przyjemnie, jak każdy lepszy kryminał na wakacje. Jednak nie widzę większej różnicy pomiędzy tą książką autora a innymi książkami z tego gatunku, które dostępne są teraz na naszych księgarnianych półkach. W tej kwestii bezkonkurencyjna jest dla mnie Yrsa Sigurdardottir. Być może "Joyland" lepiej prezentowałby się na srebrnym ekranie?

Za książkę dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.

8.19.2013

"Błysk Rewolwru" Wisława Szymborska


"Kto powiedział, że Francuzi
nas miłują do absurdu,
ten nie pozna własnej buzi
w przenajświętszej grocie Lourdu"

Przyznaje szczerze, że moje dotychczasowe spotkania z Wisławą Szymborską były raczej sporadyczne i przelotne. Po lekturze "Błysku Rewolwru" wiem już, że straciłam wiele i muszę teraz nadrobić te zaległości.

Książka, wydana w tym roku przez Wydawnictwo Agora to zbiór utworów poetki, które dotychczas spoczywały sobie cicho gdzieś na dnie szafy, w zakamarkach komody czy w zapomnianych zeszytach. Przegląd ten obejmuje jej twórczość od lat najmłodszych do tego ostatniego utworu, napisanego na kilka tygodni przed śmiercią.

Jest to pięknie wydana książka, która wprawia w zakłopotanie, zdumienie, radość, zaskoczenie i dobry humor. Taki wachlarz emocji towarzyszył mi na każdym kroku, kiedy kartkowałam poszczególne stronice. Już od najmłodszych lat malutka Ichna wykazywała ogromny talent a także zaskakiwała wyobraźnią najbliższych. W "Błysku rewolwru" mamy okazje zapoznać się z próbkami jej młodziutkiego wówczas talentu, nie tylko pisarskiego ale i malarskiego. Przyznajmy szczerze, mało kto w wieku 4-5 lat może poszczycić się umiejętnością pisania i tworzenia małych dzieł literackich. "Błysk rewolwru" to tytuł jej pierwszej powieści miłosnej z kryminalną końcówką, który nasza Noblistka napisała w wieku około 12 lat. 

Na dalszych stronach możemy się przyjrzeć nieco dojrzalszej twórczości pani Wisławy, która niemal zawsze okraszona jest dużą dawką humoru. Do łez rozbawiły mnie "Listy Parkingowego" napisane przez panią Wisławę do jednej z jej koleżanek. Dzięki tym wszystkim utworom można lepiej poznać naszą poetkę i bardzo żałuję, że dopiero teraz jej postać wzbudziła we mnie tak duże zainteresowanie.

Książka ma jednak jeden mały minus. Jest nim wstęp pana Maja. Pompatyczny do kwadratu, mało wciągający, za długi (a przecież cała książka utrzymana jest w wesołym tonie) i zwyczajnie nudny. Nie pasuje do całości, chociaż z pewnością autor wstępu miał jak najlepsze intencje. 


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Agora

8.15.2013

"Bieganie dla początkujących i zaawansowanych" Grzegorz Rogóż


Ostatni miesiąc był dla mnie wyjątkowo owocny w bieganie. Dotychczas biegałam na bardzo krótkie dystanse, a palące słońce jeszcze bardziej mnie do tego zniechęcały. Mój mąż zaczął przebąkiwać coś o maratonie, a ja ze swoimi przebieżkami po parku mogłam jedynie pokibicować mu na mecie. Wtedy też w ręce wpadła mi książka "Bieganie dla początkujących i zaawansowanych" autorstwa Grzegorza Rogóża. Od razu zaznaczam, że jest to książka dedykowana osobom pragnącym w przyszłości przebiec półmaraton lub maraton. Ja nadal  nie zdecydowałam się na podjęcie tak ryzykownego założenia, jednak przeczytałam uważnie całą książkę, porobiłam notatki i wprowadziłam w swoje treningi drobne zmiany.

mapaszlaku.pl

Autor poświęca pierwsze rozdziały na omówienie racjonalnych i emocjonalnych aspektów biegania. Sporą uwagę skupia na rywalizacji, która dla mnie zdecydowanie nie jest motywująca. Jednak dość ciekawie wypowiada się na temat samodyscypliny i tego jak ją utrzymać. Cytuje nawet słowa "Prawdziwy rozwój wydarza się poza strefą komfortu". Trudno się z tym nie zgodzić. Często podczas biegania nachodzi mnie myśl "nie dam rady" lub " nie pobiegnę dziś x kilometrów". Mimo, że padam ze zmęczenia staram się biec. W wolniejszym tempie, czasem maszerując, ale zawsze udaje mi się dokończyć zaplanowaną trasę. Satysfakcja po zakończonym biegu jest ogromna.

Kolejny rozdział poświęcony jest kosztom biegania - ubraniom, akcesoriom, leczeniu kontuzji, urządzeniom pomiarowym, opłatom za maratony oraz książkom i prasie poświęconym bieganiu. Jestem zwolenniczką posiadania biegowej pary butów oraz nawigacji liczącej nam pokonane kilometry (korzystam z aplikacji dostępnej w telefonie, o czym w dalszej części recenzji). Kompletnie nie widzę różnicy w tym czy założę na siebie markowe ciuchy przepuszczające powietrze czy zwykłą bluzkę i spodnie dresowe, w których ćwiczę. Raczej nie zdecydowałabym się na kupno stroju sportowego za 300 złotych w sklepie firmowym. W moim przypadku odpadają też bidony na wodę (biegam z małą butelką wody w ręku) i inne urządzenia, które mają ułatwić bieg. Nie popadam w przesadę. Tak jak autor książki, dużo czasu poświęcam czytaniu o bieganiu. Oprócz książek poświęconych tej tematyce, kupuje pismo "Runners World", które jest nie tylko kopalnią wiedzy o bieganiu ale i źródłem inspiracji.

Dieta biegacza omówiona jest w rozdziale 3 i jest jednym z moich ulubionych rozdziałów w tej książce. Autor podkreśla jak ważne jest paliwo dla ciała i czego powinno się unikać jak ognia. Rozdział ten jest uniwersalnym przesłaniem nie tylko dla biegaczy, ale i dla wszystkich ludzi. Omawia on chociażby problematykę sięgania po izotoniki (które na naszym rynku różnią się składem, dlatego za każdym razem należy uważnie czytać etykiety) czy wodę mineralną (odwodnieniu i przewodnieniu organizmu). Skupia się także na pokarmach stałych i pułapkach, które czyhają na nas w produktach light (np. z dodatkiem aspartamu) oraz na tym czy stosowanie suplementów diety to faktycznie taki świetne remedium na całe zło.


Duża część książki poświęcona jest wyborowi sprzętu. Tutaj nieprzecenione są rady dotyczące kupna butów. Nie jest to bowiem taka prosta sprawa. Trzeba pamiętać o pronacji/ supinacji, amortyzacji, dystansach jakie chcemy w nich pokonać, naszej masie, nawierzchni po jakiej biegamy itd. Jest to zakup na kilka sezonów (chociaż autor zaznacza, że warto mieć dwie pary butów do biegania) i nie należy do najtańszych. Dlatego zakup powinien być szczegółowo przemyślany. Co do nawigacji i pulsometrów autor wypowiada się o nich w samym superlatywach, ale ja zdecydowanie polecam aplikację na telefon komórkowy. Jestem początkującym biegaczem i dla mnie takie rozwiązanie jest najlepsze. Korzystam z aplikacji RunKeeper, którą można pobrać bezpłatnie na telefon z Androidem lub WindowsPhone.


Aplikacja jest kompatybilna z profilem internetowym i za każdym razem gdy skończymy bieg, na monitorze komputera widzimy nasz dystans, czas biegu, średnie czasy biegu, spalone kalorie, prędkość podczas każdego kilometra, ilość wzniesień oraz dokładną mapkę biegu. Po lewej stronie wkleiłam Wam przykładowy print screen. Ten akurat przedstawia mój dzisiejszy bieg. Daje Wam gwarancje, że dla początkujących biegaczy te informacje w zupełności wystarczą.

Jeden z ważniejszych rozdziałów w książce poświęcony jest nauce biegania. Odpowiednia technika to połowa sukcesu. Autor podkreśla kluczowe znaczenie rozgrzewek przed biegiem. Przyznaje, że robię podstawowy błąd, o którym wspomina Grzegorz Rogóż - wybiegam w dzikim szale z klatki i pędzę niczym wiatr. Okazuje się, że podniesienie temperatury ciała o 1 stopień zwiększa naszą wydajność nawet o 13%. W tym rozdziale mowa także o niesprzyjających warunkach atmosferycznych, z którymi musi zetknąć się każdy biegacz, nawierzchniach z jakimi się spotyka, organizacji czasu (bieganie nie może być ważniejsze niż praca i rodzina) oraz o sportach, jakie można uprawiać jako uzupełnienie. Ja się zdecydowanie przeciążam, bo ćwiczę bardzo dużo, co później przekłada się na słabe wyniki biegania. Jeszcze nie postanowiłam, z czego zrezygnuję, aby odczuwać mniejsze zmęczenie.

Kolejna cześć książki mówi o przygotowaniach do maratonu, startach w zawodach, mobilizacji i rywalizacji. To jeszcze przede mną i nie mam pojęcia, jak odnajdę się w maratonowej rzeczywistości. Póki co, najdłuższym pokonanym przeze mnie dystansem był dystans 8 km, który przebiegłam z językiem do pasa. Autor jednak pisze jak wytrzymać na długich dystansach i jak się do nich przygotować. Wszystko omówione jest bardzo szczegółowo, łącznie z tym co robić na dwie doby i na dobę przed wielkim startem. Zaplanowanie treningów i ścisłe trzymanie się planu to kluczowa zasada. W książce pokazane są także przykładowe plany ćwiczeń i treningów. Dla mnie póki co są troszkę przerażające (czytaj 15 km bieg swobodny).

Ostanie rozdziały książki poświęcone są przeszkodom zdrowotnym, uzależnieniu od biegania (jego bolesnym i przerażającym aspektom) oraz harmonii i umiarze w treningach. Nie da się ukryć, książka jest rewelacyjna. Bardzo szczegółowa i drobiazgowa. Autor ma ogromne doświadczenie jako biegacz i chętnie dzieli się nim ze swoimi czytelnikami. Co więcej, lektura jest idealna zarówno dla osób początkujących (takich jak ja) i zaawansowanych, marzących o maratonach.

Moje efekty przeczytania książki? W niecały miesiąc udało mi się łącznie przebiec 41 kilometrów. Mam coraz szybsze tempo i więcej motywacji, aby zakładać swoje biegowe dresy. Trenuje około trzy-cztery razy w tygodniu. Zaczynam od 3 kilometrów w poniedziałki, a kończę (póki co) na 6-8 km w niedzielę. Z tygodnia na tydzień zwiększam dystans, aż dojdę (mam nadzieję) do 12 km. Czas pokażę, czy dam radę.


walmachine.pl

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Samo Sedno

8.14.2013

"Wielka księga Kubusia Puchatka" A.A.Milne i David Benedictus

Postaci Kubusia Puchatka nie trzeba nikomu przedstawiać. Za czasów mojego dzieciństwa (lata 90.) święcił on triumfy jako bohater disnejowskich bajek i dobranocek. Chyba każdy maluch miał w swoim domu pluszaka Kubusia, Prosiaczka, Tygryska czy Królika.

Kubuś Puchatek powstał w roku 1926 roku za sprawą brytyjskiego pisarza - A.A. Milne. Podobno postać Kubusia została zainspirowana pluszakiem (małym niedźwiadkiem) syna autora. Od tego czasu niesforny i bardzo łakomy mieszkaniec Stumilowego Lasu wraz ze swoimi przyjaciółmi podbija serca dzieci na całym świecie.

Książka wydana przez wydawnictwo Nasza Księgarnia to przepięknie wydany, bardzo opasły (prawie 400 stron) tom zawierający w sobie trzy dłuższe opowiastki: "Kubusia Puchatka", "Chatkę Puchatka" i "Powrót do Stumilowego Lasu". To, co przede wszystkim zwraca uwagę to cudowne ilustracje, od których ciężko oderwać wzrok. Są to oryginalne dzieła, które przedstawiają Puchatka z początków jego istnienia na rynku czytelniczym. Dzisiejszy, cyfrowy Puchatek nie ma już nic z papierowego pierwowzoru.

Otwierając księgę, na powitanie, naszym oczom ukazuje się urocza mapa całego Stumilowego Lasu z dokładną lokalizacją chatki Puchatka, domku Prosiaczka, norki Królika, a nawet drzewa na którym mieszka Sowa. Kolejne strony przynoszą nam już niezliczone opowieści o perypetiach zgranej paczki przyjaciół. Mimo, że książkę dedykuję się dzieciom, to prawdy i przesłania w niej zawarte pozostają w nas głęboko nawet w wieku już nieco starszym.


Serię klasyki bajek wydanych przez Naszą Księgarnie zdążyłam już częściowo poznać i zrecenzować na swoim blogu. Pisałam już o Muminkach czy też Pipi, ale to właśnie Kubuś Puchatek wywołuje we mnie najcieplejsze wspomnienia. Gdy byłam dzieckiem uwielbiałam czytać swoją (bardzo sfatygowaną i poszarzałą) wersję książki w długie jesienne wieczory. Nie we wakacje czy zimą, lecz gdy za oknami złociły się liście. I do tej pory przygody zwierzaków ze Stumilowego Lasu będą ciepło kojarzyć mi się z kocem, herbatą i złotą jesienią.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia.

8.13.2013

"Oenone" Agatha Rae


Kiedy mam okazję przeczytać książkę w innym języku niż polski, cieszę się na samą myśl o połączeniu przyjemnego z pożytecznym. Co prawda, czytam wtedy dwa razy dłużej, ale potem satysfakcja jest podwójna. Tym razem z wielką przyjemnością sięgnęłam po debiutancką  powieść Agathy Rae, która była mi dotąd znana jako Joanna Bogusławska i której książki dotychczas podbiły moje serce. (Recenzję książki "Popkultura - Pop czy Kultura" umieściłam na blogu dwa lata temu, a oryginalnej "Teaching English through culture" w kwietniu). Otwierając pierwszą stronę (a dokładniej klikając na odpowiednią strzałkę w moim czytniku) powieści liczyłam na wciągającą, tajemniczą i lekką powieść. I przyznam, że jeszcze nie spotkałam się z tak oryginalnym pomysłem na fabułę. Co prawda na co dzień unikam książek z gatunku fanatasy, ale "Oenone" to połączenie doskonałej powieści obyczajowej z nutką magii.

Evelyn jest młodą i atrakcyjną kobietą, oddaną pracy w wydawnictwie WORDS. Jej życie toczy się gdzieś między jej przytulnym mieszkaniem, kawiarniami, spotkaniami z najlepszą przyjaciółką Laurą i pracą w wydawnictwie gdzieś w Bostonie. Evelyn po rozstaniu z ukochanym, z którym myślała spędzić resztę życia, tęskni za bliskością i czułością kogoś wyjątkowego. Jej sympatię wzbudza przystojny Jeff, który jest typem mężczyzny wzbudzającym w kobietach podziw i pożądanie. Jest tylko jeden problem. Jeff jest szefem Evelyn. Dni w wydawnictwie mijają Evy na pracy i plotkach z Laurą, która od wielu długich lat żyje w szczęśliwym i pełnym miłości małżeństwie z Brucem.

Evelyn jeszcze nie wie, że Jeff jest nią równie zainteresowany.  Kobieta spędza wieczory na marzeniach o chwilach spędzonych z tym jednym. Nadchodzi dzień w którym Jeff proponuje jej wspólny wyjazd na jedno z ważnych spotkań biznesowych, na którym mają wyłonić przyszłych autorów wydawanych przez nich książek. Po sesjach prezentacyjnych przychodzą wolną wieczory zbliżające Jeffa i Evelyn do siebie. Wszystko wydaje się toczyć jak w bajce. Po wspólnie spędzonej nocy kochanek informuję Eve o tym, aby nie robiła sobie względem niego większych nadziei. Tak oto wielka bańka z marzeniami pryska.

Dokładnie w tym samym czasie Laura zaniepokojona guzkiem na piersi, który wyczuła podczas jednej z kąpieli siedzi spięta na fotelu lekarskim słuchając swego wyroku - rak piersi drugiego stadium. Czeka ją intensywne leczenie obejmujące chemoterapię i prawdopodobnie mastektomia. Jej życie małżeńskie czekają wyjątkowo ciężkie i zalane łzami, niepokojem dni. Ich sielskie życie nagle zamienia się w piekło.

Przyjaciółki są dla siebie wielkim wsparciem od samego początku. Każda z nich przeżywa tragedię, z którymi nie potrafią sobie poradzić. Podczas jednej z wizyt u lekarza Laura znajduje w poczekalni enigmatyczną ulotkę o usługach szamanki Alysse. Zaintrygowana kobieta wyszukuje w internecie informacji na temat uzdrowicielki i zachęcona samymi pozytywnymi opiniami, udaje się na wizytę. Już po pierwszej sesji czuje się bardziej pewna siebie, optymistyczna i ...zdrowsza. Laura jest zachwycona nie tylko postacią samej Alyssy, niosącej tyle energii, ale też dziką zielenią jej oczu. Wkrótce potem okazuje się, że guz zniknął. Evelyn skuszona wizją posiadania miłości Jeffa również umawia się z Alysse.

W ten sposób kobiety otwierają puszkę Pandory. Jedno nieszczęście godni drugie, a życie Jeffa i Bruce'a przewraca się do góry nogami. Kim lub czym jest zielonooka Alysse? Czy Eve i Laurze uda się naprawić popełnione błędy?

Powieść reklamowana jest jako fantasy z domieszką mitologii. Ja jednak odebrałam ją nieco inaczej. Do około 150 strony była to świetna i dobrze prowadzona powieść obyczajowa. Omawiała problemy samotności, idealnego związku, któremu przyszło zderzyć się ze śmiertelną chorobą, realiów pracy w wydawnictwie, niespełnionej miłości i wspinaniu się po szczeblach kariery w wielkim Bostonie. Dopiero w momencie gdy Laura znajduje ulotkę, w powieść wkrada się nutka tajemnicy i ezoteryki. Warto zaznaczyć, że nie jest to nachalne i nie wylewa się z każdej ze strony. Jest raczej subtelne i intrygujące.

Mitologia grecka i związana z nią postać Oenone stanowi doskonałe uzupełnienie książki i jest podstawą do napisania przez autorkę kolejnych części książki. Jak już pisałam we wcześniejszej recenzji książki "Popkultura -pop czy kultura" uwielbiam styl autorki, który jest obecny również w "Oenone". Nawet gdybym nie wiedziała, kto kryje się pod pseudonimem Agatha Rae, poznałabym to po pierwszych 100 stronach książki. Uwielbiam, wprost kocham nawiązania autorki do filmów, muzyki, seriali, które zwyczajnie spisuje na kartce i potem przeszukuje wytrwale internet.

Świetna, świeża i wyjątkowo oryginalna powieść. Czekam z niecierpliwością na kolejne książki autorki. Jestem jej wielką fanką i to nie od dziś.

Za e-booka ogromnie dziękuję autorce.


8.05.2013

"Dziewczyny atomowe" Denise Kiernan


Już jutro mija kolejna rocznica zrzucenia bomby atomowej o nazwie Little Boy na Hiroshimę.  Trzy dni później armia amerykańska zdecydowała się na użycie drugiej bomby atomowej -Fat Mana - na kolejne japońskie miasto -Nagasaki. Efektem tych działań była nie tylko dość szybka kapitulacja Japonii, ale przede wszystkim śmierć około 100. 000 obywateli.  Zaledwie cztery lata wcześniej w stanie Tennessee powstało, owiane tajemnicą, miasto Oak Ridge, które zapisało się na kartach historii jako miejsce narodzin bomby atomowej.

"Dziewczyny atomowe" to niezwykła opowieść o 9 kobietach, które z dnia na dzień porzuciły swe rodzinne domy i najbliższych, aby wziąć udział w projekcie, mającym przynieść pokój na świecie. Tyle im powiedziano. Nie więcej. Zachęcone wysokimi zarobkami i chęcią pomocy swemu kraju, przekroczyły bramy pilnie strzeżonego Oak Ridge, nie mając pojęcia jaką rolę odegrają w całym projekcie. W ten sposób w niespełna rok niewielkie miasteczko stało się zamkniętą i odseparowaną jednostką społeczną. Pracownicy mieli surowy zakaz rozmowy o swej pracy z innymi pracownikami, a listy, które wysyłali do rodziny, przechodziły przez cenzurę. Z czasem w Oak Ridge zaczęły powstawać sklepy, okoliczne kawiarnie, punkty usługowe czy też basen i tym samym miejsce, służące jedynie eksperymentom naukowym rozszczepiania atomu i konstrukcji bomby atomowej, zaczęło żyć swoim życiem.

Historia poszczególnych kobiet przeplatana jest z historycznymi i naukowymi faktami na temat odkrycia rozszczepienia atomu, wzbogacania uranu, enigmatyczności Oak Ridge, polityki wojennej, słynnych naukowców, którzy przyczynili się do odkrycia oraz danych dotyczących ataków bombowych na dwa japońskie miasta - Hiroshime i Nagasaki. Tym samym otrzymujemy pełną relację o wysokiej randze i powadze Projektu Manhattan.

Oprócz tego poznajemy realia i uroki życia w Ameryce lat 40. W książce poruszana jest także kwestia ubioru i mody, panującej wśród młodych kobiet.

"Niektóre kobiety wciąż nie mogły się przystosować do męskich ubrań, ale Coleen nawet je lubiła. Pamiętała, jak jej mała siostrzyczka Jo po raz pierwszy zobaczyła ich matkę w spodniach i chuście na głowie. Wpadła w płacz i nie była w stanie się uspokoić. (...) Coleen wydawało się kiedyś, że jedyne kobiety, które noszą spodnie, to Katherine Hepburn i Marlena Dietrich (a wywijanie skarpety do kostek zakładają tylko kobiety rozwiązłe)."
Mimo trwającej wojny i wymęczającej pracy w zakładach w Oak Ridge, każda z kobiet starała się prowadzić normalne życie, chociaż nie było to wcale łatwe. Zakochiwały się, wychodziły za mąż, a następnie rodziły dzieci. Początkowo, gdy w mieście panował deficyt na prawie każdy towar (ubrania, patelnie, rajstopy), zaradne panie musiały radzić sobie same.
"Wiele młodych kobiet szyło swoje suknie ślubne z tych samych spadochronów, na których lądowali ich ukochani i które przywozili ze sobą z frontu".

Autorka porusza także bardzo kontrowersyjne kwestie, takie jak przeprowadzanie eksperymentów naukowych na ludziach, którym wstrzykiwano promieniotwórcze pierwiastki, aby sprawdzić jaki wpływ mają one na organizm.
"Zastrzyki zaczęto podawać 10 kwietnia 1945 roku. Pierwsza dawka zawierała 4,7 mikorgrama substancji 49, czyli plutonu. Wiele lat później doktor Howland stwierdził, że początkowo sprzeciwiał się wstrzykiwaniu plutonu do organizmu HP-12 (pacjenta). Pacjent nie wyraził zgody na tego rodzaju terapię".
 Nie przemilczała też problemu segregacji rasowej na terenie Oak Ridge, która na szczęście z czasem minęła. Czarnoskórzy obywatele nie tylko nie mogli korzystać z tych samych jadłodajni, ale i często mieszkali w nędznych warunkach.

 "Dziewczyny atomowe" to doskonała i wciągająca opowieść, która rozbudziła we mnie nie tylko ciekawość historyczną, ale i przeraziła. To, jakie skutki przyniosło zrzucenie bomb na Hiroshime i Nagasaki, wiemy z pewnością wszyscy. Miało to miejsce 67 lat temu. Przeraża mnie myśl o tym, co by się stało gdyby któreś państwo zdecydowało się na użycie najnowszej generacji bomb atomowych w celach wojennych w dzisiejszych czasach. Jest to pozycja, którą z całą pewnością zaciekawi każdego czytelnika. Mimo, że porusza dość trudne tematy (w tym zagadnienia z fizyki jądrowej) napisana jest w sposób lekki i przystępny. Na początku książki znajduje się króciutka charakterystyka każdej z bohaterek (co pomaga w odróżnieniu ich w trakcie trwania opowieści), a także wyjaśnienie nazw miejsc i obiektów. Szczerze polecam każdemu.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...